wtorek, 23 kwietnia 2013

Louis

Pisane przy: You'r Beautiful 
*Louis nie jest w żadnym związku.
_____________________________________________________________

~*~Bella~*~
Szybkim krokiem przemierzałam pobocze w cienkim, żółtym swetrze i starych trampkach, a na plechach miałam zarzucony plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami. Słońce przed chwilą schowało się za horyzontem, ustępując miejsca księżycowi. Wysokie drzewa odgradzały jezdnię od rozległych pól i rzucały złowrogie cienie. Czy się bałam? Oczywiście, ale co innego mi pozostało? Uciekłam. Nie mogłam dłużej znieść litości. Każdego dnia to samo, i nie chodzi mi o monotonię - to czas mijający bez miłości, bez czułości... Taki oschły, raniący wręcz. To było dla mnie gorsze, niż włóczenie się w nocy ulicami, poza miastem, gdzie groziło mi niebezpieczeństwo i głód. Może jestem szalona i dziwna, ale nie potrafiłam tego znieść. Auta przejeżdżały nie zwracając uwagi na bezbronną dziewczynę... Może to i dobrze? Przynajmniej nic mi nie grozi. Zaczęłam zastanawiać się, co będzie dalej, muszę znaleźć jakieś lokum, a mieszkaniu nawet nie ma mowy, i coś do jedzenia - te kanapki na długo mi nie starczą. Mimo wszystko tam nie wrócę, będę próbować żyć na własną rękę z nadzieją, że los się kiedyś do mnie uśmiechnie, że w moim życiu rozbłyśnie tęcza. Nie wrócę do tego budynku bez miłości, bez uczuć, nie wrócę do domu dziecka...
Uwierzycie, że mam sześć lat?...

~*~Louis~*~
Po ciężkim dniu w pracy przemierzałem drogę, uwielbiam prowadzić auto nocą, ulice są takie puste, a w tej magicznej ciemność można się uspokoić i odprężyć. Moim celem było znalezienie się w domu, szybki prysznic i czekające na mnie łóżko. "Tylko ono na mnie czeka..." Mam wspaniały dom, przyjaciół i pracę, tylko czasami czuję w środku jakieś braki. Powinienem cieszyć się tym, co mam i na prawdę to doceniam, ale czegoś mi brakuje... Osoby, o którą mógłbym się troszczyć każdego dnia, która zawsze czekałaby na mnie, aż wrócę z pracy, którą mógłbym przytulić w każdym momencie... Dziewczyny? Możliwe.
Wpatrywałem się w jezdnię uważając na inne auta, gdy mój wzrok napotkał się z żółtym sweterkiem. Mała dziewczynka szła poboczem całkiem sama z plecakiem. "Uciekła?", "Zgubiła się?". Zwolniłem prędkość i  spuściłem szybę.
- Dlaczego włóczysz się sama po nocy, mała?- zapytałem przyjaznym głosem, ale i tak się wzdrygnęła.
- Tak jakoś wyszło- usłyszałem melodyjny, dziecięcy głosik.
- Zgubiłeś się?- dopytywałem.
- Raczej nie... Jak można się zgubić, gdy nie ma się obranego celu podróży?- spojrzała na mnie po raz pierwszy. Od jej błękitnych niczym niebo oczu bił spokój.
- Zimno Ci?- zapytałem szybko, zauważając, że się trzęsie.
- Zimno, ale poradzę sobie.
- Niby jak?- zapytałem. Najwyraźniej obudził się we mnie buntownik. Zachowywałem się jak dziecko...
- Jakoś na pewno- odpowiedziała pewnie, przez co westchnąłem.
- Tak do niczego nie dojdziemy, wskakuj- uśmiechnąłem się.
- Nie znam Cię przecież...- wyszeptała nie pewnie.
- Nie zostawię Cię tu- sięgnąłem na tylne siedzenia po koc i wyszedłem z auta. Stanąłem obok dziewczynki, otulając ją okryciem i uśmiechając próbując dodać jej otuchy.
- Dziękuję- odwzajemniła uśmiech. Kucnąłem przy niej, żeby nasze oczy były na równej wysokości.
- Jak masz na imię?
- Bella, a Ty?
- Louis- wyciągnąłem rękę, a ona nieśmiało ją uścisnęła machając delikatnie- Nie jest Ci zimno?- zapytała po chwili ciszy.
- Ważne, że Tobie jest ciepło- potarłem jej ramiona.
- Ale zmarzniesz, zachorujesz, a ja będę czuła się winna.
- Nie zostawię Cię samej, kochanie- odgarnąłem z jej twarzy kosmyk włosów. W końcu spojrzała mi prosto w oczy.
- Pojadę z Tobą- wyszeptała. Przytuliłem ją do siebie i poprowadziłem w stronę auta. Otworzyłem drzwi od strony pasażera, a one weszła bez słowa. Usiadłem na miejscu kierowcy i włączyłem samochód, chwilę jechaliśmy w ciszy, którą przerwała:
- Dokąd mnie zabierasz?
- Do mnie- uśmiechnąłem się- Będzie mały problem z piżamą, bo wybacz, ale u mnie czegoś na Twój rozmiar nie znajdziemy- zaśmiałem się.
- Pozwolisz mi zostać na noc?- w jej oczach coś błysnęło, ale nie potrafiłem zinterpretować tego błysku.
- Nie wyrzucę Cię na bruk. Prześpisz się, zjesz coś, a jutro pomyślimy co dalej- pogłaskałem ją po włosach i z powrotem ułożyłem rękę na kierownicy. Do końca jazdy nie odezwała się ani słowem, ja też nie chciałem naciskać. Wjechałem do garażu i ruszyłem otworzyć drzwi nocnej podróżniczce. Wskazałem jej kierunek, w jakim ma iść i ruszyłem za nią. W końcu znaleźliśmy się w ciepłym domu.
- Napijesz się czegoś?- pokiwała głową- Herbaty, soku czy może masz ochotę na kakao?- uśmiechnąłem się, gdy nieśmiało przystała na ostatnią propozycję. Wstawiłem mleko i odwróciłem się w kierunku dziewczynki- Siadaj, nie krępuj się- kiwnąłem głową na krzesło- Opowiesz mi, dlaczego sama chodzisz nocą?- zapytałem delikatnie. Usiadła tylko na krześle i spuściła głowę. Nie uważasz, że powinienem zadzwonić do Twoich rodziców?- zaprzeczyła gwałtownie głową- Pewnie się martwią...- nie dawałem za wygraną, ale wciąż uparcie milczała- Dobrze, to najpierw się znajdę Ci coś na przebranie- znów skinęła głową, a ja ruszyłem w stronę schodów. "Co ja jej mam wybrać?". Otwierając szafę zdałem sobie sprawę, że to będzie jeszcze trudniejsze, niż myślałem, kiedy do głowy wpadła mi genialna myśl. Szybko udałem się do drugiej szafy i wyciągnąłem dziecięcą piżamę. "Plusy posiadanie młodszych sióstr...". Zbiegłem szybko na dół, obawiając się, że Bella ucieknie, na szczęście nie ruszyła się z miejsca. Podszedłem do gotującego się mleka, nalałem do zabawnych kubków, na których widniały misie i wsypałem kakao.
- Proszę bardzo- podałem dziewczynce napój.
- Dziękuję- piliśmy bez słowa, a ja chyba powoli dochodziłem do wniosku, że moja towarzyszka nie jest zbyt rozmowna, gdy nagle ciszę przerwał dziecięcy śmiech.
- Co?- zapytałem zmieszany.
- Masz wąsy- wydukała śmiejąc się. Oblizałem się i dołączyłem do radości dziewczynki.
- Zawsze chciałem być kotem, to dlatego- udałe poważnego.
- Dlaczego kotem?
- Koty są fajne, kto by nie chciał być kotem?
- W sumie masz rację.
- Ja zawsze mam racę- wystawiłem język.
- Ile masz lat?- zapytała po chwili.
- Dwadzieścia jeden, a dlaczego pytasz?
- Bo zachowujesz się jak dziecko- wyszczerzyła ząbki.
- Przecież ja jestem dzieckiem!- zaprotestowałem.
- Troszkę wyrośniętym- zripostowała- Ale duszę to masz dziecka- pokiwała głową.
- Widzisz? Zawsze mam rację- pstryknąłem ją w nosek i podałem piżamę- Łazienka jest zaraz na przeciwko kuchni, poradzisz sobie sama?- przytaknęła- To leć się myć- zeskoczyła z krzesła i raźnym krokiem ruszyła we wskazanym prze ze mnie kierunku. Oparłem się łokciami o blat zastanawiając, co dalej? Przygarnąłem pod swój dach dziecko, nie wiadomo dlaczego uciekło z domu, nie wiem co robić, ale i tak jej pomogę. Bella zasługuje na szczęście. Krzątałem się po kuchni, dopóki moja tymczasowa współlokatorka nie opuściła łazienki.
- Chcesz coś zjeść?- przytaknęła- Na co masz ochotę?
- Tosty bym poprosiła.
- Tam jest salon- wskazałem ręką pomieszczenie obok- Usiądź sobie wygodnie. Jak chcesz obejrzeć jakiś film, to wybierz, są pod ławą.
- Dobrze- z gotową kolacją udałem się do głównego pomieszczenia tego domu.
- Częstuj się- uśmiechnąłem się podsuwając jej talerz.
- Dziękuję- zauważyłem, że często używa tego słowa... Spędziliśmy następne godziny oglądając zabawne komedie. W końcu widzę, jaka jest Bella - to roześmiana i bardzo mądra jak na swój wiek dziewczynka, potrafi człowieka zaskoczyć. Przy końcówce filmu oparła się na moim ramieniu i oddychała miarowo. "Zasnęła". Wziąłem ją delikatnie za ręce i skierowałem się do jednej z sypialni, ułożyłem ją ostrożnie na łóżku i opiekuńczo okryłem kołdrą - wyglądała jak aniołek. Niewinny aniołek, któremu świat najwidoczniej nie szczędził bólu.
- Dziękuję Ci... za wszystko- usłyszałem cichy szept.
- Nie ma za co, kochanie, śpij spokojnie- pocałowałem ją w czółko i zgasiłem małą lampkę. Ostatni raz zerkając w stronę dziewczynki zamknąłem drzwi i udałem się pod prysznic. Tam zawsze najlepiej mi się myślało. Z tego wszystkiego wywnioskowałem jedno - muszę jej pomóc, mimo wszystko. Wskoczyłem w miękką pościel i oddałem się krainie Morfeusza. "To był długi dzień..."

~*~Bella~*~
Obudził mnie trzask, który od razu postawił mnie do pionu. "Burza." Gdy mój oddech się uspokoił wróciły wspomnienia wczorajszego dnia. Ktoś się o mnie troszczył, na prawdę troszczył, nie z przymusu, a z dobrego serca, tak po prostu... Wspaniałe uczucie, mogłabym się przyzwyczaić. Moje rozmyślenia przerwał kolejny grzmot, więc zsunęłam się z łóżka naciągając koszulkę od piżamy i po cichu ruszyłam w kierunku drzwi. Moje bose stópki kroczyły po zimnych panelach w przedpokoju, aż w końcu znalazłam się przy wejściu do pokoju Louisa. "Wejść?". W głowie miałam wiele za i przeciw, ale ostatecznie pociągnęłam za klamkę "I tak już wiele zaryzykowałam". Najwidoczniej nie zdążył zasłonić rolet, więc błyski piorunów oświetlały co chwilę pokój. Stanęłam przy łóżku chłopaka i delikatnie szturchnęłam jego ramie.
- Louis- wyszeptałam, na co jęknął niewyraźnie.- Louis- powiedziałam głośniej.
- Bella? Co się stało, słońce?- podniósł się na łokciu patrząc na mnie z niepokojem "Martwił się...".
- Burza..- zaczęłam, ale przerwał mi w pół zdania.
- Boisz się?
- Pół na pół, przeraża mnie, ale ma też w sobie coś niesamowitego- uśmiechnęłam się.
- Chcesz ją pooglądać?- usiadł na łóżku z cwanym uśmieszkiem. Kiwnęłam głową, a on zeskoczył z posłania i podał rękę, którą nie pewnie ujęłam. Podprowadzając mnie pod okno podniósł do góry i usadził na szerokim parapecie. Usiadł obok, otulając mnie ramieniem.
- Oni nie żyją...- spojrzał na mnie pytająco- Moi rodzice, nie żyją. Uciekłam z domu dziecka, bo nie chciałam litości, udawanego zainteresowania i kłamliwego współczucia. Opiekunowie byli tam w pracy, tylko tyle trzymało ich przy nas. Cały czas to samo: śniadanie, szkoła, obiad, nauka, kolacja, a powiedz mi, gdzie tu miejsce na miłość? Wiesz jakie to uczucie, gdy nikt Cię nie kocha? Nie, na pewno nie... Jesteś zbyt dobrym człowiekiem, na pewno wszyscy Cię kochają, nie dziwię się im. Ja najwyraźniej nie zasłużyłam na miłość, nie wiem jeszcze co zrobiłam źle, ale tak właśnie to wygląda...
- Każdy zasłużył na miłość, a zwłaszcza dzieci. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego los Cię tak zranił- poczułam mokrą łzę we włosach, gdy tulił mnie z całych sił. Czułam się bezpieczna... kochana?- Nikt Cię już nie skrzywdzi, wiesz? Zostaniesz ze mną, i choć inni będą mówić, że chcę się opiekować dzieckiem, a sam nim jestem będę przy Tobie- teraz oboje płakaliśmy.
- Dziękuję, to najpiękniejsze słowa, jakie słyszałam- siedzieliśmy chwilę w ciszy obserwując panoramę za oknem, a Louis ani na moment nie poluźnił uścisku.
- Chodźmy spać, nie wstaniesz jutro- uśmiechnął się całując mnie we włosy.
- Louis?
- Tak?
- Mogę spać z Tobą, bo burza i ja...
- Jasne, aniołku- nie dał mi dokończyć. Ułożył się na łóżku i odkrył róg kołdry, żebym mogła się wślizgnąć obok niego. Leżałam do niego plecami, a on objął mnie ręką w pasie, drugą głaszcząc moje włosy- Jutro poznasz kilka wspaniałych osób. Na razie zostaniesz u mnie trochę nielegalnie- zaśmiał się.
- Kogo poznam?
- Moich przyjaciół.
- Myślisz, że mnie polubią?
- Pokochają, jak ja...- po moim sercu rozlało się ciepło na te słowa. "Ktoś mnie kocha."- A teraz zamykaj oczka, kolorowych snów, aniołku- ucałował moje włosy i zaczął nucić jakąś kołysankę. Jego delikatny głos nie pozwalał mi się martwić. Wiedziałam, że już nic złego mnie nie spotka...

*10 lat później*
- Jestem!- krzyknęłam przekraczając próg domu zatrzaskując za sobą drzwi, rzuciłam plecak w kąt i udałam się w stronę kuchni, skąd wydobywały się wspaniałe zapachy.
- Jak było w szkole?- zapytał Louis obracając się od kuchenki i stając twarzą w moją stronę.
- Całkiem dobrze, nie było żadnego sprawdzianu, więc było luźno, a jak Tobie minął dzień?- usiadłam przy stole urywając drobne, zielone kuleczki z kiści winogron.
- Spotkałem się z tym zespołem, miłe chłopaki- uśmiechnął się smutno.
- Coś się stało?- zapytałam zmartwiona.
- Po prostu nie myślałem, że kiedyś to ja będę menadżerem...-westchnął siadając obok.
- Wszystko się kiedyś kończy, będziesz świetny dla tych chłopaków- wtuliłam się w niego.
- Mam nadzieję- pogłaskał mnie po włosach- To bierzemy się za jedzenie, bo zaraz mają wpa...- w pół słowa przerwał mu trzask drzwi, a chwilę potem w pomieszczeniu znalazła się reszta dawnego zespołu.
- Hej kochani, co tam u Was?- zapytał grzecznie Liam siadając po przeciwnej stronie stołu, miejsca po obu jego stronach zajęli Niall i Zayn, za to Harry przysiadł obok Louisa.
- Spotkałem się z tym zespołem, myślę, że będzie nam się dobrze pracować- uśmiechnął się wielbiciel marchewek.
- Na pewno, stary- Harry poklepał go po plecach.
- Jakby co, to możesz na nas liczyć- odezwał się Zayn, na co wszyscy zgodnie przytaknęli.
- Dziękuje, jesteśmy najwspanialszą rodziną- otoczył mnie i lokowatego ramionami, po czym wstał i nałożył wszystkim jedzenie. Popołudnie minęło nam na wspominaniu starych czasów, usłyszałam wiele zabawnych historii z życia chłopaków. Doskonale wiem, jak trudno im było pożegnać się z zespołem, dlatego nawet nie kryła łez, gdy wspominali stare, dobre czasy.
- I wtedy pojawiłaś się Ty- zaczął Harry.
- Wywróciłaś nasz świat do góry nogami- dorzucił Niall.
- Mięliśmy takiego małego skrzacika, który wszystkich wkoło obdarowywał uśmiechem- Zayn poczochrał mnie po włosach.
- Resztę historii znasz, jesteś jej częścią- dokończył Liam.
- Co my byśmy bez Ciebie zrobili?- westchnął Louis tuląc mnie do siebie.
- Wydawali mniej pieniędzy na jedzenie?- zaśmiałam się.
- Nie, Niall i tak by nadrobił- parsknął Zayn. Wieczór spędziliśmy podobnie - rozmawialiśmy, śmialiśmy się i graliśmy w gry. Mam wspaniałych wujków, zdecydowanie, a to, że zaufałam im było najlepszą decyzją w moim życiu i Louis... gdybym go nie posłuchała, nie przyjechała tu tamtej nocy, to bym tam zamarzła, a tak? Teraz mam domo, wspaniałą rodzinę, przyjaciół... Kocham ich wszystkich, dzięki nim zapomniałam o przeszłości, zaczynam od nowa, zaczynam wszystko od początku, a towarzyszy mi miłość "Nareszcie." Każdej nocy dziękuję Bogu, za to, że postawił na mojej drodze tych wariatów, dzięki nim aż chce mi się wstawać każdego ranka. Wiem, że zawsze mogę im się wygadać, poprosić o radę, przytulić, albo tak po prostu pomilczeć, tego zawsze pragnęłam...
Goście opuścili nasz dom stosunkowo późno, więc jedynie pozostało mi pójść pod prysznic i spać. Gotowa, aby wskoczyć do łóżka wyszłam z łazienki i udałam się w stronę mojego pokoju, jednak zatrzymałam się widząc tak dobrze mi znaną postać na balkonie. Podeszłam do niego opierając się obok o barierkę.
- Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobiła, pewnie zamarzłabym tam, albo znaleźliby mnie i wróciłabym do domu dziecka- wyszeptałam.
- Tak bardzo się cieszę, że Cię wtedy znalazłem, teraz już nic Ci nie grozi. Nie pozwolę, żeby coś Ci się stało, nie oddam Cię nikomu. Kocham Cię, Mała- otulił mnie mocno ramionami i pocałował we włosy.
- Ja też Cię kocham, Tato...
Wiem, że długo nie dodawałam, ale postaram się poprawić. Przepraszam...
  Jak się podoba?
Pisałam go "na raty", jakoś nie mogłam za jednym razem.
Mam nadzieję, że choć troszkę Wam się spodoba. Jest inny niż pozostałe, opowiada o innym rodzaju miłość, lecz wcale nie słabszym.
    Do następnego, Misiaczki! ♥
                                                                                                  Lena:D